piątek, 7 grudnia 2012

Relacja z Pogotowia-literackiego z A. Sosnowskim



      „Chodźmy na pola”


   We Wrocławiu, choć do kalendarzowej zimy jeszcze kilka tygodni, już widać jej wszystkie symptomy,
śnieg po kolana, buty brudne od błota i niestety – ludzie umierający wśród tłumu. Przechodząc
Przejściem Świdnickim zauważyłem leżącego na schodach mężczyznę, ot jeden z wielu bezdomnych
żebraków, którzy w zimne dni zgubnie rozgrzewają się alkoholem. Przeraziłem się, nie tym, że
muszę ratować człowieka – bo wiem jak to robić, ale obojętnością ogromu ludzi, którzy niczym
cienie przechodzili obok. Koniec końców przyjechał radiowóz, by zabrać tego człowieka na Izbę
Wytrzeźwień, a ja spóźniony przyszedłem do ciepłej i jasnej sali Biura Literackiego. Był 6 grudzień
godzina 18, czyli Pogotowie Literackie, tym razem z Andrzejem Sosnowskim, poetą, tłumaczem,
redaktorem. Miało się jednak wrażenie, że spotkanie nie jest właściwie z nim, lecz z kimś innym…

  „Chodźmy na pola, zanocujmy w wioskach” jest to cytat z „Pieśni nad Pieśniami” czyli według
Sosnowskiego najpiękniejszej pieśni o miłości. Uważa, że przełamanie tego wersu jest genialne, „chodźmy na pola” jest czymś zwyczajnym, ale „zanocujmy w wioskach” daje nadzieję na przygodę, na jakieś niezwykłe przeżycia. Podobnie jak mickiewiczowski cytat „Śniła się zima, ja biegłem w szeregu”.

   Jednak nie o wersach i ich łamaniu dane było nam rozmawiać, lecz o trzecim, najwybitniejszym, zdaniem gościa, autorze wszechczasów, a mianowicie o Jeanie Arturze Rimbaud. Wskazuje już na to pierwszy wiersz i jego tytuł „REM”. Od razu widać w nim wiele znaczeń, jak chociażby do fazy snu R.E.M. kiedy to pojawiają się marzenia senne.

   W tym momencie zauważyłem podobieństwo Rimbaud'a z bezdomnym, którego uratowałem przed zamarznięciem, obaj byli zagubieni. Rimbaud w czasie swego krótkiego życia popadł w alkoholizm, stał się włóczęgą, by na chwilę, przed śmiercią, odnaleźć siebie gdzieś, na terenie dzisiejszej Etiopii. Tułaczka Rimbauda została podkreślona, Sosnowski wspomniał o powtarzającym się w twórczości tego poety dążeniu do Zanzibaru, nigdy tam nie dotarł.

   Przez całe spotkanie przewijał się też, w formie żartu, motyw papierosów, na tyle często, że
Sosnowski wyjawił nam ulubioną markę papierosów, koniec końców nie udało się nikomu zapalić,
ponieważ z uwagi na czujniki dymu skończyło by się to potopem. W miarę trwania spotkania autor
coraz częściej wspominał o swojej potrzebie, jak gdyby chciał się wyrwać.

   Ponieważ nieubłagalnie zbliżał się 21 grudzień, a dodatkowo w tomiku pojawiają się ilustracje z Kodeksu Drezdeńskiego, zapytano Sosnowskiego o to, czy wierzy w koniec świata, który ma nastąpić tego dnia. Odpowiedział, że bardzo liczy na koniec świata, ale nie stanie się to za jego życia.

    Chwilę poświęcono też muzyce, która to stanowi istotną część nowego tomiku, sam tytuł bowiem pochodzi z piosenki Davida Bowiego „It’s no game” („Silhouettes and shadows watch the revolution”). A sam poeta zapytany o ostatnią piosenkę na Titanicu wybrał „Ashes to ashes” tego samego wykonawcy.
    Poeta mówił również o angielskich słowach, „disaster” oznacza „nieszczęście”, ale po rozbiciu go otrzymujemy dis-nie aster-gwiezdny, czyli oznacza to coś co nie jest „po myśli” gwiazd, „piękne słowo” – skomentował Sosnkowski. Podobnie jest z „butterfly” – „motyl”. Po rozbiciu uzyskujemy butter - masło, fly - latać. Pozornie to bez sensu, lecz gdy dotyka się delikatnych skrzydeł motyla… to tak jak by dotykało się masła...

Marcin Śledziński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz